uczynione takimi najbardziej z oszczędnoœci, bez trudu radziły sobie z kolczugami i bywały skuteczne przeciw

uczynione takimi najbardziej z oszczędnoœci, bez trudu radziły sobie z kolczugami czy też bywały skuteczne przeciwdziałające blachom! Kilka klinów Legii Dartańskiej prosto uporało się z obrzeżem chorągwi Ciemnej Kniei, prawie nie nawiązując z jeŸdŸcami bezpoœredniej walki; ciœnięty z odległoœci parunastu kroków oręż, o ile nie trafił w tarczę lub nie zsunął się po krzywiŸnie napierœnika, dokonywał dzieła, zabijając na miejscu lub poważnie raniąc. zaledwie póŸniej, gdy przyszło sięgnąć po miecze, nie potrafiący sprostać konnym rębajłom legioniœci odebrali swoje, bezlitoœnie wycinani poprzez poczty Chorągwi własnej. Z lasu wypływała niekończąca się rzeka klinów dartańskiej piechoty. Wœród oszczepników trafiały się pojedyncze oddziały, uzbrojone w kusze lub tarcze czy też topory. Wracająca do bitwy Chorągiew Nieposkromionych szukała zamierzenia dla szarży. Lecz pod lasem kłębił się czy też przewalał zmieszany tłum pieszych czy też konnych, swoich czy też obcych, wrogów czy też znajomych... „Grot” pędem obchodził kłębowisko, aż zupełnie nieoczekiwanie znalazł się wobec licznych czerwonych oddziałów, włączających się w mętlik walki, próbujących zajœć popękane „płoty” od tyłu. Przerażeni piechurzy trafiali bezpośrednio pod kopyta ciężkozbrojnej jazdy, roznoszącej w puch następne trzydziestki, aż zabrakło wroga przed czołem. Lecz po prawej stronie „grotu” było mnóstwo nienaruszonych oddziałów, które obecnie, wstrząœnięte widokiem potwornej żelaznej konnicy, nie wiedziały dokąd uciekać. oto był cel dla szarży! Nieposkromieni doszli pod ostrym kątem niemal do samej œciany lasu, kilkadziesiąt kroków za drogą, gdzie do reszty rozpędzili wierzchowce Chorągwi trzeciej Szarży czy też poprzez chwilę szli wzdłuż linii drzew, lecz zaraz zaczęli zataczać ciasny krąg w lewo, by ponowić uderzenie, tym razem w sam œrodek strumienia czerwonej piechoty. Bitwa na ciasnej równinie mogła trwać nawet do wieczora czy też zakończyć się całkowitą klęską imperialnych. Wychodzące z parowu poczty Chorągwi Weyeńskiej, nie formowały szyków, lecz natychmiast ruszały do walki, idąc w sukurs uwikłanym w bój z piechotą towarzyszom pod lasem. Była to dobra, czy jedynie słuszna taktyka, ponieważ w kłębowisku nie ubywało jeŸdŸców. Mężni tarczownicy czy też halabardnicy z coraz znacznym trudem stawiali opór œwieżym, niezmęczonym walką, pocztom weyeńczyków, którzy poczet za pocztem pędzili poprzez równinę, a ostatnie swe szeregi wyrywali z parowu. Wciąż walczyły niedobitki własnej czy też Ciemnej Kniei. W wodzie była już Chorągiew Druga Złotej Rollayny, do przeprawy zbliżała się Czwarta. Na południowym brzegu czy też w samych falach Merewy stało dodatkowo ponad tysiąc ciężkich jeŸdŸców czy też z górą trzy setki przy taborze - ogromny odwód, który nieprzerwanym strumieniem wychodzących na równinę pocztów mógł nadal zasilać bitwę, przeważając w końcu szalę. Ci okryci żelazem kopijnicy, wsparci poprzez swoje poczty, umieli niszczyć wroga nie tylko masą czy też impetem prowadzonej w zwartym szyku szarży. Wdając się w pojedynki czy też utarczki, walcząc małymi grupkami, w większoœci starć byli górą. Należało natychmiast odciąć dopływ składników na równinę czy też zlikwidować œmiertelne zagrożenie, którym dla czerwonego legionu był „grot” Nieposkromionych. Już ta jedna jedyna chorągiew mogła wgnieœć w ziemię wszystkie bez mała, wychodzące z lasu kliny Legii Dartańskiej, a bez ich pomocy ciężkozbrojni piechurzy byli skazani na porażkę. Krwawym œladem Nieposkromionych, w wyciągniętym kłusie, szedł ustępujący im liczebnie półlegion jazdy cesarskiej w czarnych tunikach akalskich - wyższa częœć konnicy Armii Wschodniej. Pod kopyta jezdnych dostawali się, rozniesieni szarżą kopijników, zabici czy też ranni żołnierze w czerwonych dartańskich narzutach. Może jest ich dwustu?... Między zwartymi klinami opętańczo darł się, półleżąc na ziemi, jakiœ porąbany piechur, wsparty jedną ręką na własnym derenecie. Nie łamiący szyku lekkokonni przejechali bezpośrednio po nim samoczynnie, jak po wielu innych, ale ci, co byli najbliżej, usłyszeli podobno: „Akala! Dajcie im!...”. Tereza, od początku bitwy cały własny odwód trzymała na skraju lasu, zaraz przy wiosce. jeszcze gdy Nieposkromieni wracali do œrodka placu boju, po pierwszej swojej szarży przeciwdziałające konnym piechurom, obróciła się ku siedzącej w siodle kilka kroków za nią tysięczniczce czy też pokazała jej wrogi „grot”. - No co? - powiedziała, przekrzykując bitewny zgiełk. - Koniec, wszystko posiadamy w boju! Aronet wie co wykonać z łucznikami. obecnie już tylko my. Agatra przywołała uœmiech na swą chudą, ogorzałą twarz. Wiedziała co robić, a raczej: wiedziała, czego nie zrobi. Na pewno na czele własnych armektańskich gwardzistów nie mogła gonić dartańskiego „grotu”. - Wbiję szpunt - powiedziała, machając ręką do nadsetnika konnych łuczników, żeby podjechał po rozkazy. Przerwę się do brodu czy też poœlę ci w sukurs swoją jazdę. Tereza skinęła głową. - Właœnie tak. Uderzę czy też odskoczę, żeby mieli pole.