- Troszeczkę. Ale moje ostrzeżenie nie z tego się bierze, legendo. Trwa polowanie i zwierzyna jest bardzo
- Troszeczkę. Ale moje ostrzeżenie nie z owego się bierze, legendo. ciągnie się polowanie i zwierzyna okazuje się dość grona. uważaj więc na siebie. A najrozsądniej id szukać sępów. - Chyba wiem, na kogo polujecie. - Chcesz nam pomóc? - Nie. Nie chcę, a zresztą nie mogę, prawidłowo o tym wiesz, gwardzisto. To nie moja kwestia. Żyję w Górach, a Góry to więc rozbójnicy. - Werk, rozumiem to. Co drgnęło w ciemnoci i czarna sylwetka z lekkim chrzęstem kolczugi przysunęła się do jej kolan. - Nie musisz pomagać cesarskim żołnierzom, Łowczyni - rzekł kocur, siadając. Dosłyszała wyraną ironię. Wiedziała, skąd się bierze. Kot chętnie czuł się żołnierzem, lecz cesarskim - tylko wtedy, gdy tak mu było komfortowo. - Ale żołnierze będą musieli pomóc tobie, jeli zajdzie ta potrzeba - ciągnął gadba. - Czy zajdzie? - Nie zajdzie - odparła, kucając; poczuła ciepło bijące od gwardzisty. - Podszedłe mnie, kocie. Ale nie uda się to nikomu innemu, naprawdę. To ja jestem Panią Gór, nie ona... Jeli Hel-Krehiri, czy ktokolwiek inny, stanie mi na drodze, to łowy zakończą się bez gwardzistów gadba. Mrukliwy, nieprzyjemny dla człowieczego ucha miech rozbrzmiał z kilku stron, lecz nie było w nim nic obraliwego. Raczej uznanie dla hardoci i ciętego języka kobiety. dowódca oddziału parsknął cicho. - Co za wyrażenia... Ale wierzę ci, legendo. Gdyby było w innym przypadku, poważne Góry już dawno zjadłyby twoje koci. Raczej wyczuła, niż ujrzała, że uniósł łapę w kocim Pozdrowieniu Nocy. - A jednak bąd ostrożna. 5. Mordercy zmienili taktykę. Na groniejszą, o dużo groniejszą... W ciągu minionego tygodnia Kaga straciła omiu podkomendnych. teraz, w ciągu jednego dnia - trzech. Nie było już zwartej, cigającej ją zespołu, dość niebezpiecznej - ale tylko w nocy, gdy kocia horda mogła ciężko poranić zaskoczonych i walczących po omacku ludzi. zamiast owego po górach biegały oddziałki składające się z dwóch, trzech żołnierzy, niezdolne do niszczących uderzeń, lecz zupełnie niewidoczne, nieuchwytne, szarpiące ludzi tak w nocy, i w dzień. Nie znała sposobu na wymknięcie się z tej sieci. Na wąskiej cieżce biegnącej wzdłuż przepaci, owej cieżce, z którą wiązała nadzieje na wydostanie się z pułapki, pojedynczy gadba uporał się z awangardą, po czym porwał człowieka z centralnej zespołu. Wszystko to na jej oczach, a co gorsza - na oczach podkomendnych, których morale jęło parować jak lina w ognisku... Nic nie mogli wskurać, niczemu zapobiec. Wkroczenie na tak karkołomny szlak było błędem. Niewybaczalnym błędem... cieżka zataczała łuk, posłuszna kształtowi zatoki wyrżniętej w cianie wąwozu. Dwaj ludzie szli po drugiej stronie owego wcięcia, doskonale widoczni - byli nawet około - lecz odgrodzeni przepacią od reszty towarzyszy, tylko wkraczających na łuk cieżki. Kocur pojawił się nagle, jak wyczarowany z mżawki. dobrze wybrał miejsce ataku, zaskoczeni na wąziutkiej półce ludzie zareagowali nadto gwałtownie. Prowadzący stracił równowagę, broniąc się przed upadkiem w przepać, odruchowo pochwycił towarzysza, który ze swej strony więc chciał go przytrzymać... Kaga wyła z wciekłoci; napastnik nawet nie dotknął żadnego ze zwiadowców! Krzyk ludzi zgasł na dnie wąwozu. Olbrzymi kocur pędził po skalnym gzymsie z niedbałą, niemal nonszalancką łatwocią. Hel-Krehiri poczuła w gardle łzy gniewu i bezsilnoci. Z mieczem w dłoni sunęła na spotkanie wroga - powoli i lamazarnie, krok za krokiem, z plecami przylegającymi do szorstkiej skały. Lecz kot zniknął równie nagle, jak się pojawił, ujrzała dodatkowo jego grzbiet w całkowitej żwiru szczelinie, wyżłobionej w cianie poprzez spływającą wodę. Sypiące się w dół, turkoczące kamyki były jedyną oznaką, że gwardzista wdrapuje się gdzie, coraz wyżej, poza zasięgiem jej oczu. Wreszcie strużka odłamków zrzedła i ustała. Hel-Krehiri wzięła się w garć i zapanowała nad oddziałem. Nie pozwoliła, by ludzie rozważali, jak strasznie bezbronni byli przed chwilą ich towarzysze. Poleciła przygotować kusze, z krzywym umieszkiem sama wysunęła się do przodu, pytając, kto wraz z nią utworzy awangardę. Nim otrzymała odpowied, koci wojownik uderzył po raz drugi. Żwir i drobne kamyki posypały się bezpośrednio na głowy i ramiona stojących na skalnym gzymsie ludzi. Trąc zbroją o skałę, wielki gadba zsuwał się w dół. Nawet kot nie był w stanie zahamować na niemal pionowym zboczu